wtorek, 23 lutego 2010

Cerro Aconcagua, Chile?

Gdy nad Chilecito nadciagnely chmury znad Pacyfiku, ktore jakims cudem przebily sie przez Andy i orzezwily mieszkancow pierwszym od tygodni deszczem, ucieklismy na poludnie.
Autobus jechal cala noc i wysadzil nas nad ranem w Mendozie. Tam moglismy pospacerowac po niezliczonych winnicach, ale wolelismy przeznaczyc nasz czas na krotki trekking po parku Aconcagui.
Musielismy wiec wsiasc w jeszcze jeden autobus i pokonac kolejne 200 kilometrow przez gorskie krajobrazy, by dotrzec do miejscowosci Puente Del Inca. Jakies 15 kilometrow od granicy z Chile.
Puente Del Inca to nawet nie wioska, nawet nie przysiolek. Raczej dwa schroniska na krzyz, kilka drogich knajp i rynek z pamiatkami. Obok jest teren wojskowy i przypominajaca wioske smerfow osada, ktora zamieszkuja straznicy parku. Plynie sobie tedy rio Las Cuevas. Mozna pochodzic po okolicy z aparatem i cieszyc sie krajobrazem tej wietrznej doliny, albo odwiedzic cmentarz poleglych zdobywcow najwyzszego szczytu obu Ameryk.
O tej porze roku jest tu sporo kolejnych wspinaczy, nie brakuje takze trekkerow. Zatrzymalismy sie w koszmarnym schronisku REFUGIO, bedacym pozostaloscia po starej stacji kolejowej, gdy przebiegajaca tedy linia kolejowa byla jeszcze czynna.
W ciasnym pokoju miescilo sie lozek na 9 osob, ale na szczescie nikogo nam nie dokwaterowano. Noce sa tu zimne, za dnia slonce pali twarz. Na pobliskich polanach gauchos pedza konie. Po bardzo milym pierwszym wrazeniu, nastepnego dnia skoro swit spakowalismy niezbedny zapas wody i ruszylismy do parku provincial, zobaczyc szczyt. Weszlismy troche od kuchni, nieswiadomie, wiec sczesliwie ominela nas oplata za wstep. Ludzi prawie zero, mielismy majestat, cisze i spokoj tylko dla siebie.
Spotkalismy na tym krotkim szlaku moze ze trzy osoby. Zadnych grubych Amerykanek blyskajacych fleszami. Aconcague widac wlasciwie jak na dloni juz z szosy laczacej Mendoze z Santiago (Chile), jednak zeby dostac sie do jej podnozy, trzeba by przejsc jeszcze 45 kilometrow. Po kilku godzinach w parku Provincial, gdy juz nacieszylismy oczy i pluca gorskim klimatem, wrocilismy do szosy, ktora jest tu odcinkiem slynnej Panamericany i dosyc szybko zlapalismy stopa do chilijskiej granicy. Kierowca autobusu (jechal pusty gdzies do Chile wiec nie chcial nic za "bilet") nie do konca jednak zrozumial nasze intencje. Zamiast wysadzic nad w Las Cuevas, gdzie droga rozwidla sie na poludnie i zachod, przewiozl nas przez dwukilometrowy tunel EL CHRISTO REDENTOR az do Chile, gdzie po drugiej stronie granicy odbywal sie koszmarnie halasliwy remont drog.
Naszym zamiarem bylo wspiac sie na przelecz na wysokosci 4200m.n.p.m. od Argentynskiej strony, gdzie bodaj w 1904 roku ustawiono osmio metrowy posag Chrystusa Zbawiciela ku pamieci porozumienia granicznego dwu panstw.
Szlak od strony Chilijskiej okazal sie nieco trudniejszy (wg. przewodnikow) i po osiagnieciu wysokosci okolo 4 tysiecy metrow musielismy zejsc, ze wzgledu na lekkie odwodnienie, spalenie przez slonce i ogolne zmeczenie zalogi wynikajace zapewne z braku doswiadczenia.
Tzn ja sie odwodnilem, Kacper spalil a Ania padala z nog. :D
Bywa, tak czy siak posag nie zostal zdobyty, ale widoki na szlaku i tak cudowne.
Po zejsciu zostalo nam juz tylko zlapac stopa z powrotem do Argentyny. Naszym milym kierowca okazal sie Chiljczyk prowadzacy tira. Palil jednego Morrisa po drugim.
W Puente del Inca jeszcze kilka zdjec, troche odpoczynku w postaci piwa czy wina i juz powrot do Mendozy. Najpìerw nieudana proba lapania stopa (malo kto mial miejsce dla trzech osob, a jak juz mial to jechal gdzie indziej) i potem jednak znow autobus. Noc w Mendozie w bardzo przyzwoitym hostelu Punte Urbano. Bardzo godny polecenia pod wzgledem ceny, czystosci i poziomu obslugi.
Ciao.

1 komentarz:

  1. ANDRZEJ!! własnie przyszła pocztówka z wodospadami!! bomba andrzejek :D dziekówa. zaraz wędruje do reszty gadżetów nie_z_tego_świata. pozdrunie ziomus :)

    OdpowiedzUsuń